Przypadkowe spotkanie na plaży w Venice, Jima Morrisona (późniejszego wokalisty) i Raya Manzarka (klawiszowca), studentów szkoły filmowej Uniwersytetu Kalifornijskiego było bardzo owocne w skutkach.
Wyczuli wzajemnie swój potencjał, polubili się i postanowili założyć zespół The Doors. By się tak nazwać, było pomysłem Jima Morrisona.
To nazwa zainspirowana książką Aldousa Huxleya – „Drzwi percepcji” (The Doors of perception).
Wkrótce do nich dołączyli Robbie Krieger (gitarzysta) i John Densmore (perkusista).
W pewnym momencie artyści powiedzieli sobie, że stworzą najlepszy zespół rockowy na świecie. I tak się stało. Dla mnie to jest prawda.

Ciekawa muzyka tworzona przez wszechstronnie wykształconych instrumentalistów i poezja Jima Morrisona plus jego charyzmatyczny, mocny i niesamowity wokal, dały niecodzienną mieszankę.
Połączenie piosenek i mini spektakli na scenie, których głównym bohaterem był szaman Jim Morrison, „Król Jaszczurów„.
Młody, piękny, seksowny półbóg z rozwianymi włosami, często nagim torsem, odziany tylko w skórzane spodnie i buty.
Zespół był ewenementem w tamtych czasach. Nikt tak nie grał, nie prowokował. Spodobali się nie tylko młodzieży.
Całości przekazu dopełniała pełna mistycyzmu i wieloznaczności, kontrowersyjna poezja Morrisona.
Zespół The Doors grywał w klubach Kalifornii od jesieni 1965 roku a jego repertuar stanowiły pierwsze własne piosenki i różne wersje standardów rhythm’n’bluesowych i bluesowych.

Pierwsza płyta „The Doors” (syczeń 1967), została od razu zauważona. Z piosenek na singlu promującym płytę bardziej spodobała się „Light My Fire”. Kończący album utwór „The End”, to niemal kwintesencja tego, co chciał przekazać sobą zespół wraz ze swoim liderem.
Jeden z najbardziej wyrazistych utworów grupy, jeden z kilku moich najulubieńszych. Mocny rockowy song z momentami szokującym tekstem, poruszającym temat kompleksu Edypa.
Po latach został wykorzystany do ilustracji obszernych fragmentów filmu Francisa Forda Coppoli „Czas Apokalipsy” (1979).

Drugi album „Strange Days” (wrzesień 1967), był niejako kontynuacją pierwszej płyty, jednak jego bardziej stonowana forma i nieco inne środki wyrazu właśnie dobrze dopełniały przekaz zespołu.
Znalazły się tam przebojowe „Love Me Two Times”, „People Are Strange” i „Moonlight Drive”.
Jednak suita „When The Music’s Over” (zainspirowana tematem „Watermelon Man” Herbiego Hancocka), była równie nośnym tematem a jej dramaturgia na pewno dużo większa niż pozostałych utworów.

Trzecia płyta „Waiting For The Sun” (1968) była sprawdzianem dla zespołu. Skończyły się stare pomysły, trzeba było pokazać nowe oblicze.
I tak się stało. Przebojami stały się  „Hello, I Love You”, „Love Street” i „The Unknown Soldier” z dźwiękową sceną rozstrzelania żołnierza. Przyznam, że ten utwór w chwili, gdy go usłyszałem, zrobił na mnie duże wrażenie. Ta płyta to jedyny longplay The Doors, która stała się jednocześnie numerem jeden w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Na drugiej stronie płyty winlowej miała znaleźć się kompozycja „The Celebration of the Lizard”. Ale prosucent stwierdził, że jest jeszcze niedopracowana. Możemy ją podziwiać na albumie „Absolutely Live”. Tu znalazła się tylo część tego utworu pt. „Not to Touch the Earth”.

Kolejny, czwarty album „The Soft Parade” (1969)jest chyba najmniej popularny. Ale ja go bardzo lubię. Także poprzez aranżacje orkiestrowe i wprowadzenie sekcji instrumentów dętych. Możemy tu znaleźć kilka ciekawych, przebojowych utworów jak choćby „Touch Me”.
Najbardziej jednak lubię i cenię ostatni, czyli tytułowy „The Soft Parade”. Pamiętam jak z kolegami, podekscytowani tym utworem, krzyczeliśmy wraz z Morrisonem pierwsze jego słowa w tym utworze. Wszystko to stojąc na balkonie późnym wieczorem.
Nie wiecie o czym piszę? Posłuchajcie.

Jako piąta ukazała się płyta „Morisson Hotel” (luty 1970). Są tu przebojowe „Roadhouse Blues”, „Waiting For The Sun”, czy „You Make Me Real”. Bardzo lubię tu utwór „Queen Of The Highway”.

Pierwszy oficjalny podwójny album koncertowy „Absolutely Live” (lipiec 1970) jest dla mnie ucieleśnieniem tego wszystkiego, co kocham w muzyce The Doors. Energia, żywiołowość, świeżość, rozbudowane utwory. Bardzo równy poziom wszystkich utworów, trudno tu jakieś wyróżnić. Ciekawostką jest „Close To You” śpiewany wyjątkowo przez Raya Manzarka. Większość utworów pochodzi z dwóch koncertów granych 17 i 18 stycznia 1970 roku w nowojorskim Felt Forum.

Siódma płyta zespołu, „L.A. Woman” (kwiecień 1971) jest przez wielu uważana za najlepszą pod względem artystycznym.
Przeboje z tej płyty to „Love Her Madly” i „Riders On The Storm”. Ten drugi, to również jeden z moich ulubionych. Ma wplecione w muzykę odgłosy burzy. Wyróżnia się tu piękna linia melodyczna fortepianu elektrycznego.
W innym ujmującym utworze „Hyacinth House” pojawia się temat z utworu Fryderyka Chopina „Polonez As-dur op. 53”.
Ciekawostką jest „L’America”, który został napisany rok wstecz na zamówienie reżysera Michelangelo Antonioniego. Miał zaistnieć w filmie „Zabriskie Point”, jednak do tego nie doszło.

Ostatni koncert z udziałem Jima Morrisona jako wokalisty zespół dał w Nowym Orleanie 12 grudnia 1970.
Artysta zmarł 3 lipca 1971 roku w Paryżu. Okoliczności śmierci są do końca niejasne. Poeta i wokalista został pochowany na cmentarzu Pere-Lachaise.

Ciekawą płytą jest „An American Prayer – Jim Morrison” (1978). To zapis poezji Jima Morrisona, recytującego swoje wiersze.
Podkład muzyczny stworzyli pozostali członkowie The Doors.

Oczywiście pojawiło się jeszcze wiele płyt studyjnych, czy z nagraniami archiwalnymi albo koncertowych zespołu The Doors.
Albumów studyjnych bez Morrisona nie lubię, nie słucham. Koncertowe są bardzo ciekawe. Każdej brakuje tej doskonałości „Absolutely Live”, są na ogół chropawe, niedopracowane. Ale prawdziwe.
Nagrania archiwalne są kopalnią wiedzy o muzyce The Doors i prawdziwą gratką dla fanów.

Jim Morrison śpiewał.
„This is the end
Beautiful friend
This is the end
My only friend, the end”.

Mam nadzieję, że koniec mimo wszystko, jest jeszcze nie tak bliski.

Jarosław Turalski

Views: 56