Podzielę się z Wami  moimi odczuciami i przemyśleniami na temat monitorów a właściwie mini monitorów RLS Callisto czwartej generacji.
I tu rodzi się pytanie, czy takie miniaturki z owszem świetnymi głośnikami, ale gdzie średnio-niskotonowy jest mniejszy niż niejeden średniotonowy w innych konstrukcjach, mają rację bytu?
Górę przetwarza Scan Speak R2604/832000 z pierścieniową membraną i  korektorem fazy.
Średnicę i dół obsługuje Wavecor WF120BD03 z  papierową membraną o średnicy kosza 12 cm (membrana – 7 cm).
Zwrotnica jest pierwszego rzędu i składa się z 12 elementów łączonych bezpośrednio.
Są to cztery kondensatory, w tym polipropylenowy, cztery cewki powietrzne i cztery oporniki.
Przednia ścianka ma 24 mm grubości a pozostałe 12 mm. Całość dopełniają  wewnętrzne wzmocnienia. Obudowa jest zrobiona z MDFu. Jest to konstrukcja typu bass-reflex z otworem umieszczonym z tyłu obudowy.
Dodam, że monitory mają dobrej jakości pojedyncze złocone terminale głośnikowe, w których świetnie się zakręca gołe, odizolowane końcówki przewodów głośnikowych, bo takie ostatnio preferuję. Kolumny nie posiadają maskownic. Są dostępne, ale za dopłatą. Jednak pomyślałem, że  nie będę płacił za coś, czego nie używam. Monitory są zadziwiająco ciężkie jak na swoje wymiary.

Według konstruktora najlepsza charakterystyka dźwięku i jego brzmienie są wówczas, gdy uszy słuchacza znajdują się na wysokości górnych ścianek kolumn. Dlatego warto precyzyjnie dobrać standy (bo stand, to podstawa, jak się mawia) i wysokość siedziska odsłuchowego. Ja musiałem podłożyć pod te dwa, co są jednością, grubą poduszkę, by ujrzeć górne ścianki monitorów.

Patrząc tylko na kolumny, ale ich nie słuchając, odnosimy wrażenie, że są bardzo ładne, dopracowane, dość klasyczne w formie (sześcian z niezaoblonymi kantami i rogami), w dobrej jakości okleinie drewnianej, posiadają wysokiej klasy głośniki, choć w odwrotnej konfiguracji (wszystko to prawda), ale są to na pewno cherlawo grające monitorki, niewarte swojej ceny (co już nie jest prawdą jak się później okaże). Ktoś mógłby zakrzyknąć, że pan Jerzy Rokoszewski postawił wszystko na głowie i cała para poszła w „gwizdek”. Dosłownie oraz w pewnym sensie w przenośni.
Moi młodsi znajomi mówią w takich sytuacjach, że ktoś pojechał po bandzie.
Oj rzeczywiście pojechał pan Jerzy i to mocno, ale nie w tym kierunku, jak by się to mogło niektórym wydawać.
Konstruowanie kolumn głośnikowych to trudne zajęcie i rzadko przynosi naprawdę dobre efekty
a wyjątkowe, bardzo rzadko.  Byli i są na świecie tacy konstruktorzy, demiurdzy, wizjonerzy, którzy doprowadzili te sprawy nie tylko do perfekcji, ale także wprowadzili pierwiastek magiczny.
Co to jest magia w tym wypadku? To między innymi przebłysk geniuszu i jak ja to nazywam
„Iskra Boża”. Ten „szczegół”, który różni typowe inżynierskie konstrukcje, takie poprawnie grające a nawet dobrze, czy bardzo dobrze, ale bez błysku, haczyka, lepiku (nazwijcie to jak chcecie), od tych wyjątkowych, niezapomnianych, które z czasem stają się kultowymi, bez których trudno żyć.
Konstruktor przy obmyślaniu planu na Callisto miał iście przewrotną myśl, by z pozornej ułomności zrobić duży atut. Miał też absolutną odwagę i pewność siebie, aby zaproponować audiolubom kolumny przecież w sumie nietanie jak na ich wielkość i możliwości „nagłośnieniowe”. Zastosował jednak wysokiej jakości głośniki, które rekompensują powyższe ograniczenia i to w sposób jaki się rzadko słyszy. Mówimy nieraz „W tym szaleństwie jest metoda”. I tu naprawdę jest, bo na pewno Callisto IV nie przypadkowo grają tak dobrze. Ale o tym, po tym.
Budując takie kolumny naprawdę trzeba mieć jasną koncepcję (i umysł) by teoretyczne paradygmaty
przekuć w rzeczywiste, konkretne dzieło.
Konkurencja cenie 4300 zł (cena regularna a minimalna jaką znalazłem to 3900 zł) za parę produkuje często duże, podłogowe, wielogłośnikowe kolumniszcza, które zadowolą … no kogo? Wiadomo,
„wszystkich”.
Nie, nie oceniam, nie dyskryminuję. Ale gdzie tam. „…gdzież bym ta śmiał” (zagadka – skąd ten cytat?). Po prostu mam słuch a on ma swoje wymagania. A ja ze swoim słuchem nie dyskutuję, bo on ma zawsze rację.
Tu już przyszedł czas na odpowiedź po jakiej bandzie pojechał konstruktor i dlaczego.
Co mu przyświecało i dlaczego się nie obawiał stworzyć takie kolumny, które normalnie powinny ponieść sromotną porażkę?
Pan Rokoszewski ma dobry, wyrobiony słuch, ale też słuchając odczuwa a nie wyłącznie kalkuluje.
Zna nie tylko zasady budowania kolumn, ale również ludzką psychikę, charaktery, upodobania.
Duża część sukcesu w prezentacji muzyki z udziałem tych kolumn polega na powiązaniu tego co słyszymy z tym, co interpoluje nasz mózg. Czyli mówiąc najprościej w dużej mierze kluczem jest psychoakustyka. Tak niedoceniana przez wielu.
Najbardziej jest to słyszalne w odbiorze niskich tonów. Zastanawiając się nad nimi, szczegółowo je analizując, stwierdzimy, że brakuje najniższych podpasm tego zakresu, bardzo głębokiego zejścia.
W sumie co słyszymy (bo nie będę zgadywał przy jakim spadku na skraju dolnego pasma), dźwięk schodzący do70 Hertz’ów? Kolumny raczej nie schodzą niżej.
A jednak w wielu utworach jak łupną niskimi, to aż można podskoczyć z wrażenia. Bębny, kontrabasy, wszelkie pomruki i rewerbacje. Nie słyszymy pełnego pasma. Odbieramy tylko wyższe harmoniczne a te są tak podane, że odbieramy dźwięki, które w dużej mierze powstają tylko w naszej głowie.
Najciekawsze jest to, że chyba lepiej się tych kolumn słucha bardziej wyrobionemu, dojrzałemu słuchaczowi, niż człowiekowi dopiero wchodzącemu w świat hi-fi. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.
Jesteśmy oszukiwani, ale chcemy tego. Coś na takiej zasadzie, jak wiedza, że kobiety malują swoje usta, oczy, używają pudrów, perfum a ich biustonosze są często z tzw. push-up’ami. I co?
Może ktoś się na to obraża, może nie lubi. Ale większość mężczyzn świadomie daje się uwodzić.
W podobny sposób uwodzą nas RLS Callisto IV.
„Niskie tony” są szybkie, wielobarwne i rytmiczne. Dają wrażenie potęgi, jędrności i soczystości.
Wysokie natomiast, mimo niewielkich braków rozdzielczości (w stosunku do wzorcowych w tym teście Sonus faber Electa Amator 1), radzą sobie bardzo dobrze. Mają odpowiednie wybrzmienie i blask. Choć nie są przy tym zbyt jasne ani nachalne. Po prostu bardzo dobrze spełniają swoją rolę,
ujawniając najlepsze cechy dźwięku, jakie można usłyszeć, biorąc pod uwagę cenę tych konstrukcji.

Kolumny pokazują bardzo obszerną scenę stereo. We wszystkich wymiarach. Nawet niektóre efekty dźwiękowe wykraczają zdecydowanie poza to, co prezentują znacznie droższe kolumny.
W tym SfEA 1.
Wysokie czasami latały jak Marek po piekle. Ale w dobrym tego wyrażenia znaczeniu. Po prostu dźwięki pojawiały się w nieoczekiwanych, nieznanych wcześniej miejscach poza bazą kolumn. Było to często wręcz spektakularne.
Wokale są pełne, dokładne, intymne nawet, ale trochę oddalone, umiejscowione poza linią łączącą kolumny. Przy czym nie odnotowałem ekspozycji sybilantów.
Pojawiła się czytelna gradacja planów w głąb. Co w tej cenie jest znaczącym osiągnięciem.
Kolumny grają żywo, energetycznie, radośnie nawet. Scalenie pasm, wrażenie jednorodności, płynności dźwięku, przypomina mi trochę jakiś czas temu odsłuchiwane Audium Comp 3.

Artyści i instrumenty nie są figurkami wyciętymi z kartonu, ale plastycznymi, trójwymiarowymi postaciami. Brzmienie kolumn, dźwięk jaki podają, ma dobrą temperaturę i gęstość. Oraz całkiem niezłą soczystość. Co prawda w stosunku do SfEA 1 jest on trochę niedobarwiony, niedosycony, ale tak mają prawie wszystkie kolumny do… powiedzmy… kilkunastu tysięcy złotych za parę. Dlatego to nie żaden zarzut a raczej pozytywna kontestacja, bo nawet na wyższych poziomach cenowych zdarzają się często kolumny grające pod tym względem dużo, dużo gorzej.
Natomiast brzmienie nierzadko osiąga temperaturę bliską wrzenia. Kolumny grają bardzo emocjonalnie, wciągająco, nawet prowokująco (do przytupywania nogą), jędrnie, świeżo, zwiewnie, ale też zadziwiająco mocno i przysadziście kiedy trzeba.
Nie ukrywam, że Callisto IV lepiej czują się w gatunkach z dobrym rytmem, gdy grają muzykę synkopowaną. Ale z klimatami kontemplacyjnymi też całkiem dobrze sobie radzą.

Kupując w ciemno te kolumny i tylko patrząc na nie, możemy przeżyć chwile zwątpienia a nawet załamania, zadając sobie pytanie dlaczego do jasnego anioła wydaliśmy tyle pieniędzy na takie maleństwa, choć są piękne i zgrabne.
Ale słuchając ich w odpowiedniej, czyli dobrej a co niestety za tym idzie, raczej nie taniej konfiguracji, szybko odpowiadamy sobie na to pytanie. Kupiliśmy je dla świetnego, nietuzinkowego dźwięku, który muzykę zamienia w radość z jej słuchania. Nieczęste to historie, oj nieczęste.
Drogi Panie Jerzy. Jest Pan „szalony i zakręcony”. Ale to rodzaj „szaleństwa i zakręceństwa” jaki kocham, dla którego chce się jeszcze przeżywać radosne chwile na tym czasami złym, przez działania chorych ludzi świecie.
Żyj nam więc sto pięćdziesiąt lat albo dłużej w zdrowiu i buduj dla nas swoje zjawiskowo grające kolumny. Nie podpisał Pan czasami cyrografu z diabłem? O, przepraszam, to zbyt intymne pytanie.

Wczoraj jeden z kolegów napisał mi, że jakbym sprzedawał te kolumny, to mam mu dać znać.
Już teraz odpowiem. Zapomnij bracie.

Pomieszczenie odsłuchowe mam na poddaszu (z częściowymi skosami sufitu) o wymiarach:
dł. 4,06, szer. 4.45. wys. ok.2,15, powierzchnia mierzona na podłodze to 18,067 m².

Zestaw audio:
Unison Research Unico CD Due, Leben CS-300XS (modyfikacja Nautilus), Sonus faber Electa Amator 1 na standach Sonus faber Ironwood. Kolumny RLS Callisto IV stały na standach Norstone Stylum, przyklejone do podstaw substancją Blu Tack.
Interkonekty Sablon Audio Panatela, przewody głośnikowe Western Electric 16GA, zasilające Oyaide Tunami GPXe (do CD) i Solid Core Audio No.2 PRO (do wzmacniacza). Filtr zasilający Shunyata Research Hydra Model 2 z przewodem Shunyata Research Venom.

Muzyka użyta do odsłuchu:
Joshua Redman – „Freedom In The Groove”
Pat Metheny Group – „Offramp”
Cassandra Wilson – „Belly Of The Sun”
Oregon – „Beyond Words”
Antonin Dvořák – „Cello Concerto/Symphony No.8”. Pierre Fournier (cello)/Berliner Philharmoniker/George Szell/Rafael Kubelik.
Goran Bregović „Arizona Dream” Original Motion Picture Soundtrack.
Maria Peszek – „maniasiku”
Abraxas – „99”
The Mars Volta – De Loused In The Comatorium”
Kombi – „Kombi”

Czytając powyższy tekst pewnie zastanawiacie się, że mało w nim atrybutów typowej recenzji.
Ale ostatnio trochę brzydzi mnie forma, nazwa „recenzja”. Wolę określenie „subiektywna opinia”,
bo jest w tym kontekście chyba najbardziej odpowiednia.
Jeśli zdecydujecie się kiedyś na czytanie mojego kolejnego tekstu, będzie to jak najbardziej
„niezwykle subiektywna opinia na temat… „. I jak śpiewali Beatlesi niech tak zostanie (Let it be).

Jarosław Turalski

Views: 833