Moja winylowa pasja zaczęła się tak naprawdę od niedawna. Mimo, iż utożsamiałem się z czarnymi krążkami od dawna, to tak naprawdę pierwszą świadomie kupioną płytę otrzymałem w 2018 roku. To bardziej muzyka mną kierowała przez całe życie, a logo winylowej płyty mocno budowało moją świadomość. Od maja 2018 roku, kiedy to w ręku trzymałem po raz pierwszy unikat z napisem „Pronit” otworzyły mi się drzwi do świata kultury winylowej i od tamtej pory mocno wsiąknąłem w rynek płytowy. Zacząłem również na poważnie zgłębiać tajniki „Pronitu”, spędzać mnóstwo czasu na kończących się aukcjach, na których główną rolę odgrywały tylko i wyłącznie unikaty z pionkowskiego lasu.

”…tak naprawdę pierwszą świadomie kupioną płytę otrzymałem w 2018 roku”.

Oprócz płyt równolegle zacząłem badać rynek militariów, na których od zaprzyjaźnionych kolekcjonerów pozyskałem ciekawe zbiory dotyczące Państwowej Wytwórni Prochu na której „Pronit” oparł swoje korzenie. Musiało upłynąć sporo wody w rzekach zanim dojrzałem do tego co tak naprawdę miałem dookoła. W tamtych czasach – mam na myśli początek lat 90 – nie trzeba było mieć gramofonu
w Pionkach, żeby mieć kontakt z płytami. Kiedy tłocznia „Pronit” upadła płyty wręcz walały się po całym mieście. Liczne, niezrealizowane zamówienia, płyty czekające na odbiór po które nie przyjechał już nikt czekały w magazynach na terenie nieistniejących już „baraków”. Ponieważ dosłownie o krok od nich znajdowała się filia szkoły podstawowej do której uczęszczaliśmy, niejednokrotnie przedmiotem naszych zabaw była płyta winylowa. W czasie prywatnym chodziliśmy na wielką wydmę położoną na skraju lasu. W kulturze miasta – przynajmniej dla ludzi ze Starej Kolonii – mówiono idziemy „na piachy”. Tak jest zresztą do dzisiaj.

„W czasie prywatnym chodziliśmy na wielką wydmę położoną na skraju lasu”.

Tam, będąc na samym szczycie tejże piaskowej góry rzucało się nowiutkimi płytami wyjętymi dosłownie przed chwilą z oryginalnego pudełka opieczętowanego etykietą „Zakładów Tworzyw Sztucznych”. Sam byłem świadkiem jak kolega otwierał takie „magiczne pudełko”.

„Tam, będąc na samym szczycie tejże piaskowej góry rzucało się nowiutkimi płytami ”.

„U podnóża góry z pewnością w ziemi odnalazłyby się czarne placki z wyblakłymi labelami”…

Dla dzieciaka, który był w wieku 9 lat to była tylko  i wyłącznie ciekawa zabawa w rzucanie na odległość. Taka płyta rzucana z góry wydmy potrafiła polecieć nawet na kilkaset metrów w zależności jaki był wiatr  
i jaki kierunek lotu przyjęła.

Oryginalne pudełka wraz z plombami mające ponad 30 lat

Tylny panel szybkiego dostępu przez który można było łatwo sprawdzić dostępność płyt bez otwierania całej zawartości

Płyty były pakowane w ilości 20 sztuk

Dzisiaj oczywiście bym tak nigdy nie zrobił.  Biorąc pod uwagę fakt, że plastik rozkłada się ponad 500 lat – z winylem pewnie będzie to samo – ciekawostką będzie fakt, że gdyby ogłosić misję poszukiwawczą
i przekopać cały teren znajdujący się u podnóża góry  z pewnością w ziemi odnalazłyby się czarne placki
z wyblakłymi labelami na których podczas wspólnych rzutów
w stronę nieba unosiły się takie nazwiska jak Krawczyk, Jarocka, Trubadurzy, Kabaret Tey – ten ostatni pamiętam, bo nazwisko Smoleń bardzo utkwiło mi w pamięci z prostej przyczyny – lubiłem go słuchać, a przy tym naśladować.

Views: 22