Ignacy Jan Paderewski dorobek pianisty rodem z Żelazowej Woli opisywał w następujący sposób:
…Zabraniano nam Słowackiego, Krasińskiego, Mickiewicza. Nie zabroniono nam Chopina. A jednak w Chopinie tkwi wszystko, czego nam wzbraniano: barwne kontusze, pasy złotem lite, posępne czamarki, krakowskie rogatywki, szlacheckich brzęk szabel, naszych kos chłopskich połyski, jęk piersi zranionej, bunt spętanego ducha, krzyże cmentarne, przydrożne wiejskie kościółki, modlitwy serc stroskanych, niewoli ból, wolności żal, tyranów przekleństwo i zwycięstwa radosna pieśń.

Czy żyjącym w granicach obcych sobie i swoim korzeniom Polakom rozkochanym w sarmackiej tradycji potrzeba było czegoś więcej, aby przypomnieć im kim są i jaką rolę dziejową odegrali? Nie sądzę.

Fryderyk Chopin i Ignacy Jan Paderewski wyznaczyli kierunek polskiej sztuki muzycznej polegającej na zachowaniu pamięci o swoim pochodzeniu i ojczyźnie,
która tak bardzo potrzebowała wolności i niezależności. Przez kolejne dziesięciolecia tradycja stworzona przez najwybitniejszych polskich klasyków była starannie pielęgnowana, co pozwoliło na utrwalenie i zakodowanie w umysłach młodych muzyków, że najważniejsze w tworzeniu jest przekazanie treści przy zachowaniu najbardziej wyrazistej formy. Przekonanie to towarzyszyło Polakom również po arcyważnej dacie w naszej historii 11 XI 1918 roku i okazało się żywe przez kolejne lata już względnie niezawisłej Rzeczpospolitej. Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica… mawiał Stalin, ustawiając pionki, którymi były państwa podległe, według własnego planu…

Ale trafiła kosa na kamień, Stalin i jego dawna ekipa już w grobach, a Polska wreszcie swobodna, sama decyduje o swoim losie.

Wspomniany Ignacy Paderewski, wielki muzyk, kompozytor, orędownik wolnej Polski, mawiał, że powinno być jedno stronnictwo, stronnictwo zwane Polska, znał charakter Polaków, gdzie ich dwóch tam trzy zdania… Ignacy Paderewski został przez lata nieco zepchnięty w cień. Chętnie by z nim robiono sobie selfe, ale aby wejść na wspólną drogę do przyszłości, chętnych brakowało.

Po niespełna pięćdziesięciu latach znalazł się tej samej klasy, wielkości, twórca, nauczyciel akademicki Krzysztof Penderecki. Kompozytor i dyrygent, urodzony 23 listopada 1933 roku w Dębicy, zmarł 29 marca 2020 roku. W muzyce XX wieku nikt nie zrobił takiej kariery, jak on. Nie zrobił jej również tak szybko! Może tylko Igor Strawiński mógłby mu dorównać. Krzysztof Penderecki urodził się w 1933 roku w Dębicy (w języku jidysz – Dembitz), miasteczku zamieszkiwanym przed wojną głównie przez chasydów. Pochodził z wielokulturowej rodziny, w drzewie genealogicznym polskiego kompozytora znajdziemy korzenie ormiańsko-niemiecko-polskie. Jego dziadek był niemieckim ewangelikiem; babcia pochodziła ze Stanisławowa (dzisiaj Iwano-Frankiwsk) i była Ormianką.

Swoją przygodę z muzyką rozpoczął na prywatnych lekcjach gry na fortepianie, z których szybko zrezygnował; uczucie Pendereckiego do muzyki pojawiło się w momencie, w którym zobaczył skrzypce swojego ojca. Wydobycie czystego dźwięku z fortepianu nie stanowi żadnego problemu, może to zrobić nawet niemowlak, natomiast wyciągnięcie harmonicznego dźwięku spod strun skrzypiec stanowi nie lada wyzwanie. Młody Penderecki zapragnął zostać wirtuozem, po szkole ćwiczył swoje umiejętności wykonując sonaty Bacha. W gimnazjum założył zespół i animował życie muzyczne Dębicy, na studia wyjechał do Krakowa, gdzie rozpoczął naukę kompozycji.

Studiował kompozycję prywatnie u Franciszka Skołyszewskiego, a następnie w latach 1955-58 u Artura Malawskiego i Stanisława Wiechowicza w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie.

Kiedy w 1959 roku rozstrzygnięto II Konkurs Młodych Kompozytorów Związku Kompozytorów Polskich, po rozszyfrowaniu godeł, którymi były opatrzone złożone anonimowo partytury, okazało się, że zdobywcą I, II i III nagrody jest nieznany nikomu 28-letni asystent Wydziału Kompozycji w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie – Krzysztof Penderecki. Nagrodzonymi utworami były „Strofy” na sopran, głos recytujący i 10 instrumentów, „Emanacje” na dwie orkiestry smyczkowe oraz „Psalmy Dawida” na chór mieszany, instrumenty strunowe i perkusję. Partyturę „Strof”, wykonanych na Festiwalu „Warszawska Jesień” tego samego roku, zabrał po koncercie niemiecki wydawca Herman Moeck. Wkrótce utwór był grany w całej Europie, a Penderecki otrzymał zamówienie od słynnego festiwalu w Donaueschingen W roku 1960 napisał utwór zatytułowany „8’37” (tyle czasu trwa kompozycja), za który w rok później otrzymał nagrodę Tribune Internationale des Compositeurs UNESCO w Paryżu. Utwór o zmienionym tytule „Tren 'Ofiarom Hiroszimy'” nadawały stacje radiowe na całym świecie, Penderecki zaś stał się czołowym przedstawicielem awangardy muzycznej tamtych czasów.

Inna była to Polska niż za życia Paderewskiego, wielu narzeka na czasy głębokiego PRL-u, Krzysztof Penderecki nie narzekał, ale nie omieszkał pokazać światu swojego stanowiska… W 1980 roku Penderecki zaczął komponować Polskie Requiem, utwór poświęcony kolejno: ofiarom Grudnia 1970 (”Lacrimosa”), kardynałowi Wyszyńskiemu (”Agnus Dei”), Powstaniu Warszawskiemu i św. Maksymilianowi Kolbe (”Dies irae”) i ofiarom Katynia (”Libera me, Domine”).

Gdyby nie ogólna sytuacja polityczna, Solidarność, nie stworzyłbym „Requiem”, mimo iż ten temat od dawna mnie interesował. Komponując „Requiem”, chciałem zająć określone stanowisko, opowiedzieć się, po której jestem stronie.

Dorota Szwarcman nazwała muzykę Pendereckiego ”muzyką moralnego szantażu”, a Andrzej Chłopecki mówił o ”sacro polo”. Chłopecki uwspółcześnił termin ”socrealizmu liturgicznego” autorstwa Stefana Kisielewskiego, który w ten sposób opisywał wzniosłe (i mało wyszukane) oratoria, sonaty i inne powracające do przeszłości formy, używane przez polskich kompozytorów na przełomie lat 70. i 80.

Dwaj wielcy mężowie, dwa wielkie umysły, mimo dzielącej ich niemalże epoki, mieli jeden cel, sławić Polskę na świecie. Obaj budowali podwaliny nowej Polski, czynili to skutecznie. Paderewski doprowadził do traktatu dającego Polsce wolność stanowienia, propagując jednocześnie wielkość kultury polskiej, Penderecki jak mało kto wbił się w kulturę awangardowej Europy, z czasem ucząc nas co to jest głęboka wewnętrzna wiara, zaznaczając na stałe, miejsce Polski w Europie, w świecie. Stworzył szkołę dla młodych talentów, zasiewał w umysłach kolejnych pokoleń młodych ludzi z całego świata, miłość do muzyki, kultury najwyższych lotów, kultury polskiej.

Cały świat płacze… pogrąża się w smutku z powodu utraty wielkiego twórcy, który w książce „Labirynt czasu” (Warszawa 1997, s. 50) w 1995 roku Penderecki stwierdził:

… Moja I Symfonia powstała w roku 1973, gdy miałem 40 lat. Jest to czas przekraczania smugi cienia. Podjąłem wtedy próbę podsumowania moich dwudziestoletnich doświadczeń muzycznych – czasu awangardowych, radykalnych poszukiwań. Była to suma tego, co jako awangardowy artysta mogłem powiedzieć. Cztery symetryczne części: Arche I, Dynamis I, Dynamis II, Arche 11 – świadczyły o chęci zbudowania świata od nowa. Wielka destrukcja – zgodnie z logiką awangardowości – oznaczała jednocześnie pragnienie nowej kosmogonii.

Wspominając mistrza Krzysztofa Pendereckiego, z nadzieją czekamy na następców, którzy pchną nasze dzieje na dalszą szczytną drogę.

Nie wyobrażam sobie innego rozwiązania…

Gdy tak rozmyślam nad historią, tą dawną jak i współczesną, nie da się nie zauważyć, że racje mają ci, którzy uważają, iż historia kołem się toczy.  W ostatnich latach, bardzo modne stały się krótkie filmiki, puszczane na kanale YouTube, pod wspólnym tytułem Flash Mob.

Zapewne mieliście państwo okazję widzieć jak jeden po drugim, zjawiają się muzycy na jakimś centralnym placu dowolnego miasta i zaczynają grać znane utwory: IX Symfonię, Bolero, …. Czasem utwór   zamienia się miejscem z baletem, czasem jest to zatrzymanie akcji w ruchu, biegu, na dworcu lub supermarkecie… Dziś coś spowodowało, że zacząłem myślami wracać do powojennego filmu „Zakazane Piosenki”, dopiero gdy projekcja dotarła do szóstej minuty filmu, zajarzyłem co mną kierowało, flasz mob właśnie. Okazuje się, że przebój ostatnich lat ma swego protoplastę w filmie z 1947, gdy w szóstej minucie filmu usłyszycie „Warszawiankę” to właśnie będzie ten moment… muzycy stoją na schodach przed filharmonią warszawską grając „Warszawiankę”, co chwila dochodzi kolejny muzyk, wyjmując z za poły płaszcza swój instrument dołącza się do wspólnej gry… Historia, fortuna kołem się toczy…

Nawiązanie broni się samo, tak jak przed laty kino polskie odnosiło sukcesy na festiwalach, tak również obecnie kino polskie jest obecne na wszystkich kontynentach. Ma zasłużone miejsce w Hollywood. Polscy aktorzy, artyści, kompozytorzy, rozpoznawalni z nazwiska…

https://www.facebook.com/wielkiehistorie/videos/405723093574149/

źródło – Internet

 Artur Różański / 30.03.2020

Views: 9