Arturo Toscanini, jeden z najbardziej uwielbianych, kochanych mistrzów batuty.
Toscanini urodził się w 25 marca 1867 r. Parmie w regionie Emilia-Romania w rodzinie skromnego krawca. Wspomnieć należy, że Parma jest ojczyzną dwóch wybitnych malarzy renesansowych – Correggia i Parmigianina. Nieopodal urodził się Giuseppe Verdi a w położonej blisko Cremonie urodził się i pracował słynny lutnik Antonio Stradivari.
W rodzinie nikt nie rozumiał i nie akceptował upodobań Arturo do muzyki. W latach młodzieńczych studiował w Konserwatorium w Parmie i Mediolanie. W czasie studiów nie kiełkuje jeszcze myśl pozostania dyrygentem. Pobiera nauki gry na wiolonczeli. Pragnie też zostać kompozytorem. Po ukończeniu nauki, mając 19 lat wraz z trupą operową udaje się do Brazylii, do Rio de Janeiro, gdzie trupa ma wystawiać „Aidę”. Na chwilę przed przedstawieniem doszło do sprzeczki i ostrej wymiany zdań między orkiestrą a kapelmistrzem. Dyrekcja trupy, pod presją muzyków zmuszona była oddać batutę w ręce młodego Toscaniniego, który przez kolegów uznawany był za geniusza.  Toscanini nie zaglądając w partyturę poprowadził „Aidę” zyskując wielki aplauz publiczności brazylijskiej.

W ten oto sposób przypadek sprawił, że młody wiolonczelista rozpoczął karierę dyrygenta a w przyszłości miał stać się genialnym dyrygentem. 
Niestety kariera młodego Toscaniniego nie była usłana różami. Piekielny upór, temperament sprawiał, że długo nie zagrzewał jednego miejsca. Jak pisze w swojej książce „Diabły i anioły” Jerzy Waldorff …”nigdy nie zagrzewał jednego miejsca dłużej jak 10 lat”. …
Przez pewien czas kariera Toscaniniego rozwija się dość wolno a to za sprawą jego uporu i zasad, których trzymał się do końca życia. Uważał, że niedopuszczalne są bisy po spektaklu operowym.
W roku 1898 Toscanini, mając 31 lat, staje na czele największego i pierwszego wówczas teatru na świecie, mediolańskiej La Scali.
Moment ten można uznać za początek wielkiej kariery Toscaniniego. Od samego początku nie daje się zepchnąć do roli, jak to określał Jerzy Waldorff zwykłego taktometru, poddającego tempo orkiestrze (tak zwyczajowo traktowano dyrygentów). Usilnie dążył do tego, aby na dziełach wielkich twórców odcisnąć swoje piętno. Opracować je według własnej koncepcji. Początkowo przychodziło to Toscaniniemu w wielkim trudem, jednak udało mu się w końcu zjednać do takiego podejścia i roli jaką powinien odgrywać dyrygent tak wielkich mistrzów jak Verdi czy Ravel. 

W latach 1908 – 1915 pod batutę mistrza trafiła Opera Metropolitan w Nowym Jorku. Toscanini dążąc do doskonałości przemieszczał się między Ameryką Północną a Europą.
Cały czas pracował ciężko nad doskonaleniem swojego warsztatu, ciągłe niezadowolony ze swoich osiągnięć. Często skonfliktowany z otoczeniem. W czasie prób nigdy nie siadał, cały czas stał. Na próby wpuszczani byli nieliczni.
Jego surowość wobec muzyków przeszła do historii. Zdarzało się, że usuwał tego, czy owego ze składu orkiestry lub uderzał muzyków batutą po głowach. Zdarzało się, że Toscanini zmieniał zdanie o sposobie wykonania dzieła, praktycznie z dnia na dzień.  Dokonywał zmian w partyturze – robił skróty, dublował partie wybranych instrumentów albo inaczej aranżował orkiestrację.

W 1926 i 1930 roku odbył dwie trasy koncertowe po Europie jako dyrygent New York Philharmonic. W 1928 na koncercie w Bolonii odmówił dyrygowania faszystowskim hymnem. W 1930 roku zaproszony został do Niemiec na festiwal w Bayreuth, gdzie jako pierwszy dyrygent nie- Niemiec prowadził dzieła Wagnera. Po jednym sezonie przeniósł się do Austrii, gdzie „ratował” upadające festiwale mozartowskie.
W Bayreuth wystąpił jeszcze raz rok później, jednak kolejny kontrakt na sezon 1933 odwołał z powodu dojścia Hitlera do władzy. Początkowo był zwolennikiem Mussoliniego, z czasem zmienił zdanie i był zagorzałym przeciwnikiem faszystkowskiej władzy. Dawał temu wyraz w czasie swoich wypowiedzi, szczególnie po śmierci swojego przyjaciela, dyrektora konserwatorium w Mediolanie, który po zwolnieniu z pracy odebrał sobie życie.
W maju 1931 roku, po kolejnym proteście wobec władz hitlerowskiej, został napadnięty i pobity przez członków faszystowskich „czarnych koszul”. To przepełniło czarę goryczy, wywołując przy tym narodowy skandal. Toscanini oświadczył, że porzuca ojczyznę i nie wystąpi już we Włoszech, dopóki krajem rządzą faszyści. W ten sposób stał się symbolem walki z reżimem. Wkrótce po tym jak opuścił Włochy zrezygnował z występów w występów w Bayreuth i Salzburgu. Wyjechał do USA, gdzie aż do zakończenia II wojny światowej.

W 1937 roku Amerykanie zachwyceni genialnym dyrygentem zaproponowali mu utworzenie orkiestry symfonicznej przy rozgłośni radiowej National Broadcasting Corporation. Toscanini spośród wielu muzyków wybrał najlepszych, jacy tylko w tym czasie żyli. W ten sposób powstała jedna z najznakomitszych orkiestr symfonicznych świata. Orkiestrą dyrygował do końca swojej kariery, tj. do 1954 roku. W czasie wojny dawał wiele koncertów dla żołnierzy. Do ojczyzny, do Mediolanu przyjechał w 1946 roku. Zebrane w czasie koncertów fundusze przeznaczone zostały na odbudowę uszkodzonej podczas wojny La Scali.

W 1950 roku Toscanini udał się z orkiestrą NBC na sześciotygodniowe występy po Stanach Zjednoczonych. Odbyło się 21 koncertów. Orkiestra występowała w różnych salach, często nie przeznaczonych i nie przygotowanych pod względem akustycznym do występów orkiestry symfonicznej. Należy wspomnieć, że genialny Toscanini szczycił się wspaniałą pamięcią. Dyrygował bez partytury. Całą partyturę opery „Salome” opanował w dwa dni. W kwietniu 1954 roku, w czasie prowadzenia orkiestry NBC zawiodła pamięć 87 letniego mistrza. Był to ostatni występ Arturo Toscaniniego. Do śmierci mieszkał w nowojorskiej rezydencji Bronksie. Spotykał się z przyjaciółmi, słuchał muzyki i bawił się z umiłowaną wnuczką. Zmarł 16 stycznia 1957 roku. Wielkiego mistrza batuty żegnały całe Stany Zjednoczone. Na znak żałoby zamilkły wszystkie radiostacje, zostały zamknięte teatry.
Ciało Arturo Toscaniniego przewieziono do Włoch. Spoczął na Cimitero Monumentale w Mediolanie. Na nagrobku wyryto słowa, które mistrz wypowiedział kończąc premierę „Turandot” Pucciniego w miejscu, w którym urywa się partytura: „Qui finische l’opera, perche a questo punto il maestro e morto” (Tu kończy się opera, ponieważ w tym miejscu mistrz umarł).

 

 

Marek Rachowski

Przy opracowaniu korzystano:
Jerzy Waldorff „Diabły i anioły” PWM 1975
Maciej Łukasz Gołębiowski HFiM 01/2010

Views: 118